Niektóre sesje fotograficzne mają w sobie pierwiastek adrenaliny. Ta, którą wykonałem nad jeziorem, zdecydowanie do nich należy. Było szybko, było intensywnie, było… blisko spacerowiczów, więc o komfortowej pracy w pełnym skupieniu można było zapomnieć. Ale czy to nie właśnie w ograniczeniach rodzi się kreatywność?
To był akt kobiecy w najczystszej postaci – prostota, forma i świadome niedoskonałości. Aparat analogowy tylko podkręcił surowość i naturalność ujęć, dodając im tej charakterystycznej ziarnistej faktury, której nie da się podrobić cyfrowo.
Miałem pomysł, miałem modelkę, miałem światło – ale czasu było mniej niż na ugotowanie makaronu al dente. Bliskość szlaku pieszego sprawiła, że każdy kadr musiał powstać błyskawicznie, zanim ktoś postanowił zboczyć ze ścieżki i przypadkiem stać się świadkiem tej artystycznej przygody.





Choć minęło już trochę czasu od tej sesji, postanowiłem w końcu dodać ją na stronę. Bo mimo całego tego chaosu, powstały kadry, które wciąż mnie intrygują. Może to przez spontaniczność? Może przez analogowy urok? A może dlatego, że czasem to, co niedoskonałe, okazuje się najbardziej autentyczne.
Tak czy inaczej – było warto. I następnym razem spróbuję pobić swój rekord prędkości w fotografowaniu. Może nawet uda się bez sprintu między kadrami!